Witold Karpyza i jego pomysły na życie niebanalne

Witold Karpyza i jego pomysły na życie niebanalne

19 października 2011 r. w Czytelni Biblioteki Pedagogicznej odbyło się spotkanie poświęcone legendarnemu, lubuskiemu pedagogowi Witoldowi Karpyzie. Sala była wypełniona jego przyjaciółmi i dawnymi uczniami. – Chciałbym być tak znany, jak pan Karpyza – żartował Jerzy Kaliszan, dyrektor WOM-u, otwierając uroczystość.

W programie trzygodzinnego spotkania znalazły się wystąpienia i prezentacje multimedialne przybliżające postać bohatera, jego liczne zainteresowania i pasje. Mówiono o bogatych zbiorach Karpyzy, które znajdują się w Muzeum Lubuskim im. J. Dekerta w Gorzowie Wlkp. Najbardziej wzruszające były wspomnienia jego przyjaciół. – Prawi e codziennie chodzę na grób Witolda i wtedy przypominają mi się wszystkie te dni , które razem spędziliśmy – mówił Bogdan Zalewski. – A jest co wspominać, bo był to człowiek o przebogatej osobowości, wszechstronnie utalentowany, obdarzony wielkim poczuciem humor i bardzo się cieszę, że spotkałem go na swoje drodze i mogłem się z nim zaprzyjaźnić. Obaj pracowaliśmy jako nauczyciele w Liceum Pedagogicznym, organizowaliśmy drużyny harcerskie, a potem biwaki, rajdy. Nasza przyjaźń jeszcze bardziej się pogłębiła po wypadku Witolda. Potrącił go samochód  ulicy Sikorskiego i przez pół roku leżał w szpitalu. Codziennie byłem u niego, podtrzymywałem na duchu.

Bogdan Zalewski też był stałym gościem pokoju nr 213 w Domu Opieki Społecznej przy ul. Podmiejskiej Bocznej, w którym przez siedem ostatnich lat życie mieszkał W. Karpyza.  Podczas spotkania nie zabrakło też anegdot o profesorze. – Pan Karpyza w 1948 r. uczył mnie rysunku w gimnazjum – mówiła Irena Adamczuk. – Był wspaniałym nauczycielem, do dzisiaj pamiętam jego lekcje. Często tłumaczył nam, że przy malowania pejzażu trzeba pamiętać o punkcie zbiegu. Mówiąc to mrużył swoje oczy krótkowidza i powtarzał z kresowym akcentem: „punkt źbiegu”. Było to bardzo komiczne, ale tak lubiliśmy profesora, że wszyscy tłumiliśmy śmiech.  B. Zalewski przypomniał jedną z „tragikomicznych” przygód profesora. – Byliśmy wtedy w ośrodku na Głodówce w Tatrach. Któregoś dnia Witold nie przyszedł na obiad. Pogoda była brzydka, wszyscy się trochę o niego martwiliśmy, ale powtarzaliśmy sobie ,że „przecież Witold jak kot chodzi swoimi drogami”. Jednak, gdy nie wrócił na kolację, poszliśmy go szukać. Brnęliśmy w śniegu i nawoływaliśmy „Witold, Witold!” . Trwało to długo i mieliśmy coraz bardziej złe myśli. W końcu usłyszeliśmy głos „Ja tu ,ja tu”. Okazało się, że Witold po pachy zapadł się w śniegu i nie mógł się sam wydostać. Pomogliśmy mu, wróciliśmy do ośrodka, ktoś zaproponował mu kieliszek na rozgrzewkę, ale Witold odmówił, bo „przecież jest harcerzem” . Imprezie w bibliotece towarzyszyła wstawa poświęcona W. Karpyzie. Znalazły się na niej jego dzienniki, kroniki, rysunki, artykułu, zdjęcia, dokumenty, odznaczenia .

Szczególnie wymownym przedmiotem był jego kalendarz, z którego codziennie wyrywał kartki. Ostatnia kartka z datą 3 marca 2009 r. nie została wyrwana. To data śmierci W. Karpyzy.

Spotkanie poświęcone pamięci profesora odbyło się pod honorowym patronatem Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich. Jego pomysłodawczynią i inicjatorką była Izabela Mądrzak, bibliotekarka, która przez 13 lat pracowała z Karpyzą. Podczas imprezy narodził się pomysł, aby Bibliotekę Pedagogiczną nazwać imieniem W. Karpyzy.  

Hanna Ciepiela    

Aktualności

Więcej informacji